piątek, 11 grudnia 2015

Moje jesienne myśli

Minął październik, listopad...na blogach już świątecznie, a u mnie cisza...
Dostawałam reprymendy od niejednej z Was, za brak nowych postów. To bardzo miłe, że czekacie i dlatego chciałabym podziękować Wam za cierpliwość.
A dlaczego mnie tu nie było?
Może najpierw zróbcie sobie kawę czy herbatę, bo nie będzie to krótki post :)


Gotowe do dalszego czytania? No to zaczynam...
Pod koniec września zapadła decyzja o wyprowadzce z domu mojej najstarszej córy. Codziennie traciła 4 godziny na dojazdy do pracy, wracała bardzo zmęczona, a od października miały dojść zajęcia na nowej uczelni. Nie byłaby w stanie fizycznie tego pogodzić. I choć wiedziałam od jakiegoś czasu, że szuka pokoju w mieście, gdzie podjęła pracę i nowe studia, to dzień w którym powiedziała, że w końcu znalazła i podpisała umowę, zapamiętam na długo. 
Jestem bardzo dumna z niej, z tego co robi, co studiuje, że spełnia swoje marzenia.
Jednak moment wyprowadzki przeżyłam bardzo ciężko. Człowiek nagle zdaje sobie sprawę, że coś się kończy. Czas jaki mi dano, bym wychowywała ją na co dzień, kończy się. Nie będzie codziennych wspólnych posiłków, pogaduch przy herbacie, przytuleń... Próbowałam odpowiedzieć sobie na pytania, które same się rodziły w mojej głowie. Czy dobrze wykorzystałam ten czas? Czy go nie zmarnowałam? Czy byłam dla niej dobrą mamą? 
Pusty pokój rozdzierał mi serce, łzy płynęły każdego dnia. Nie zdawałam sobie sprawy, że to tak boli. Dopiero teraz zrozumiałam co czuła moja mama.
Pozostały nam co dwutygodniowe spotkania, codzienne telefony, snapki i choć już nie płaczę, to czasem mi ciężko, że nie mogę  być przy niej. Jest taki piękny utwór "Piosenka dla Frania" na płycie "Niebo" Anny Marii Jopek, mojej ulubionej wokalistki, której szczególnie jesienią słucham bardzo często, a kawałek tekstu brzmi tak:
"...a gdy dorośniesz otworzę na oścież drzwi i spróbuję Cię uwolnić z moich rąk..".
Ja się tego właśnie uczę...
Październik, listopad...jesień. Za oknem szaro, buro, w domu prawie na okrągło palą się tealighty. Piję kawę czy herbatę przy świecach w ulubionych kubkach, to czas by zadbać o samą siebie, słuchać ulubionej muzyki, by zrekompensować sobie w jakiś sposób chłód za oknem i brak słońca. Zanurzyć się w fotelu i okryć kocem z dobrą książką w ręku, cieszyć się ciepłem z kominka, choć przez chwilę każdego dnia.
  

Pod moją ulubioną półką pojawiały się co chwilę inne dary jesieni, a to wianek z tymianku i wrzosu,


czy korale z rajskich jabłuszek,

  

jak i karmnik dla ptaków Ib Laursena z nakłutym jabłkiem.

  

Na kuchennej ścianie zawiesiłam piękny konar, który znalazł mąż :)

  

Na nim również pojawiły się rajskie jabłuszka.

  

Zamiast pelargonii za oknem w skrzynce pojawiła się kapusta ozdobna i wrzos. 

  

Zdążyłam nazrywać pigwowca na zimową konfiturę.

 

Po raz pierwszy w moim domu pojawiły się takie okazy jak baby boo, jarrahdale, muscade de provence, futsu, queensland blu, casperita...


  

 

Te cudne dynie kupiłam w ostatnim dniu stoiska DYNIOWE LOVE przy Trakcie Św. Wojciecha, specjalnie dla nich zjechałam z trasy :)))

  
 

Swoich białych dyń w ogrodzie niestety się nie doczekałam, mróz zrobił spustoszenie, może w przyszłym roku się uda.
Październik to był dla mnie ważny miesiąc również ze względu na pewne zadanie, którego się podjęłam. Miałam przygotować dodatki ślubne dla panny młodej jak i pomóc przy dekoracji kościoła i sali weselnej. 
Pamiętam moje początki z szydełkiem (przecież to tak nie dawno), nie przypuszczałabym, że kiedykolwiek do ślubu będzie szła panna młoda ubrana w coś, co zrobię własnoręcznie. Był to kwiat wpięty we włosy, podwiązka na nodze, a szyję panny młodej oplatał szal, wszystko się pięknie komponowało z cudowną suknią, którą miała na sobie. Powiem Wam tylko tyle, że wyglądała zjawiskowo!!!
 


Czekam na zdjęcia, więc może jeszcze coś następnym razem Wam pokażę. Zdjęć z kościoła nie mam, bo nawet nie miałam czasu ich zrobić, to był jeden wieki wyścig z czasem by zdążyć. Białe róże, tiulowe długie kokardy, płatki czerwonych róż na białych tiulach przed i za parą młodą, świece, świece, świece... 
A na sali weselnej zamiast oddzielnych bukietów i świeczników, postanowiłam zrobić 2 w 1, czyli świeczniko - bukiety :) Jako świeczniki wykorzystałam jabłka (akcent jesienny), wydrążyłam miejsce na tealighty, a dookoła poukładałam kwiaty.
 


Niska kompozycja przy miejscach pary młodej...


Przy suficie, pomiędzy papierowymi lampionami, zwisały  girlandy które zrobiłam z główek kwiatów i rajskich jabłuszek.



"Domek" z wiejskim jadłem zyskał również jabłkowy akcent, czyli wianek.


Wystrój na sali jak i w kościele wiem, że bardzo się podobał, ja również byłam ze swojej pracy bardzo zadowolona :)))
Potem przyszedł listopad, miesiąc różnych uroczystości smutnych i radosnych, rodzinnych. Miesiąc, w którym nagle z dnia na dzień staję się starsza. I nie było mi jakoś z tego powodu smutno czy żal. Wręcz przeciwnie, zrobiłam małe podsumowanie i stwierdziłam, że fajnie jest. Cieszę się, że jestem w tym miejscu gdzie jestem, przy moim ukochanym mężczyźnie, z taką gromadką dzieci, zwierzaków, w tym domu z ogrodem, z tymi pasjami, z tymi zmarszczkami i już nie tak jędrnym ciałem. Patrzę w lustro i nie uciekam wzrokiem w bok. Cieszę się z tego, że jestem.
W tym roku swoje urodziny wykorzystałam na spełnienie cichutkich, materialnych marzeń o pewnej ceramice czy dodatkach do zmienionej kuchni.
Pojawiła się filiżanka z GG, drewniana taca - gwiazda, metalowa tacka Ib L, 


cottonki w wersji grey shadow, materiał w biało szare pasy z którego uszyłam "rolety",


osłonki - doniczki Ib L,
 
  

czarny młynek i latarenki Ib L,

  
oraz szara miseczka z dziubkiem również Ib L .
 
  

Warto czasem poprosić gości o spełnienie swoich życzeń ;)
No i czas na grudzień. 
Miesiąc oczekiwania, adwent, roraty...
Nie mam w tym roku typowego wieńca adwentowego. Umieściłam świece na podłużnej tacy i zawiesiłam na nich blaszki. Dodałam gałązkę świerkową i szyszki modrzewiowe.
 
  

Konar zawieszony w kuchni nabrał nowego znaczenia, jest kalendarzem adwentowym ;) Nie zawiesiłam od razu wszystkich paczuszek by za nadto go nie obciążać. 

  


  

  

Pomału rozstawiam w domu świąteczne akcenty, mycie okien musi poczekać, bo od tygodnia leczę paskudne wirusowe zapalenie gardła i krtani. Pierwszy raz w życiu dopadło mnie takie świństwo, naprawdę nic przyjemnego.

  


  

  

Zrobiłam choinki ze starej książki.


Próbuję przepisów na świąteczne ciasteczka.


Śniegowe kule, niektórzy zachwyceni smakiem, a niektórzy niekoniecznie, bynajmniej u mnie w domu.


W razie czego przepis znajdziecie tu.
Teraz codziennie staram się siedzieć przy szydełku, czy maszynie, by dokańczać zamówienia. Narzutę, poszewki, pościel, zawieszki, literki...wszystkiego Wam tym razem nie pokażę. 

  


  

Następnym już razem napiszę o miłym wyróżnieniu od Ani


Dziękuję, że jesteście i wytrwałyście do końca. Miłego weekendu.
Iwona























środa, 30 września 2015

Przewodnik

Witajcie Kochani, dziś kolejna super wiadomość. Właśnie ukazał się Przewodnik Jesiennych Inspiracji, a ja miałam ogromną przyjemność współpracować z Olą i zostawić w magazynie malutką cząstkę siebie. Nie przedłużając (to będzie najkrótszy post w mojej dotychczasowej historii ;)) zapraszam Was serdecznie do oglądania, czytania...po prostu miłej jesiennej lektury :) 
A potem koniecznie udostępniajcie dalej i pochwalcie się tym w komentarzu u Oli, bo jedna osoba zostanie wylosowana i otrzyma nagrodę niespodziankę :)


http://issuu.com/homeonthehill/docs/homeonthehill_autumn2015



niedziela, 27 września 2015

Miłe zdarzenia i jesień w moim domu


Zawitała jesień, na razie piękna, ciepła, słoneczna. Jaka będzie dalej zobaczymy...chyba pierwszy raz jej nadejście nie wzbudziło we mnie negatywnych odczuć. Dotąd jej przyjście kojarzyło mi się z zimnem, deszczem, brakiem słońca... A teraz myślę o tym, że to przecież całkiem miła pora roku, w końcu będzie czas na książkę, dobry film, że przecież tak miło jest posiedzieć przy kominku, okryć się miękkim kocem, napić się herbaty z pigwą, imbirem, czy goździkami, że mój dom tak pięknie wygląda, gdy wieczorem palą się świece. Skończy się praca w ogrodzie i przy przetworach, bo przecież trzeba trochę odpocząć...


Jednak gdzieś tam smutno mi na duszy, a w oku łza się kręci, gdy patrzę na klucze odlatującego ptactwa. Żegnam je myśląc o tym, czy wszystkie wrócą znów na wiosnę i czy ja tu jeszcze będę, czy będę mogła je przywitać...Dziś na spacerze żegnałam żurawie...

Zanim pokażę Wam jak zaczęłam przystrajać jesiennie dom, chcę wrócić do ważnych dla mnie dni, czyli zeszłego tygodnia. Był on dla mnie wyjątkowy :)
Zaczęło się od poniedziałku, z rana dostałam wiadomość od Oli (to właśnie do niej trafił mój szydełkowy kocyk,  który pokazałam Wam w poprzednim poście:)), że właśnie pochwaliła się moim kocykiem na blogu, na dodatek napisała o mnie takie miłe słowa, że aż się zarumieniłam. Takie rzeczy dodają człowiekowi skrzydeł, wie, że czas spędzony nad rękodziełem (a są to czasami niezliczone ilości godzin) ma ogromną wartość, radość jaką się odczuwa słysząc zadowolenie drugiego człowieka jest przeogromna. 
Jakiś czas temu wygrałam po raz pierwszy rozdawajkę! Paczuszka od Joasi dotarła właśnie w zeszłym tygodniu. Bardzo, bardzo dziękuję za te cukierasy :) Joasia tak jak i ja zmieniała ostatnio kolor kuchni, kto jeszcze nie widział, niech koniecznie zobaczy...


Książka z przecudną dedykacją :) zachwyciła mnie już po dwóch stronach. To będzie mój ulubiony poradnik.



A z tyłu na obwolucie znajome logo :) Chyba nie ma blogerki, która by nie znała bloga i magazynu Asi.


Właśnie w zeszłym tygodniu, w środę poznałam Asię osobiście!!! Co za KOBIETA :))) Byłam na konferencji FRONTWOMAN w Gdyni i Asia była tam prelegentką. Green Canoe czytam od kilku lat, to był pierwszy blog jaki w ogóle zaczęłam czytać, a znalazłam go za sprawą gazety - Werandy Country. Na kolejne wydania magazynu Asi czekam zawsze z ogromną niecierpliwością. Po konferencji spędziłam kilka niezapomnianych, wyjątkowych godzin w bardzo kameralnym gronie, z Asią i wspaniałymi dziewczynami (blogerkami i nie tylko) :))) 
Zdarzają się w moim życiu przedziwne rzeczy, gdyby ktoś parę lat temu powiedział mi, że będę szyła, szydełkowała, prowadziła bloga, a przede wszystkim, że poznam ikonę blogowego świata, to nie uwierzyłabym w to, a raczej nazwałabym tę osobę "szaleńcem". Tak, tak nigdy nie wiemy co przydarzy się nam jutro...a życie potrafi bardzo zaskakiwać...
Czwartek również był bardzo udany, udało mi się w końcu spotkać choć na chwilę z przyjaciółką (częściej wisimy na słuchawkach, wspólna kawa to ostatnio rzadkość ), nasi synkowie również byli z tego powodu zadowoleni :), a wcześniej szybkie zakupy w szwedzkim sklepie - pokrycie na fotel jako prezent od córy :* Największa radość to słowa, które powiedział do mnie synek w drodze powrotnej do domu :"Mamusiu to był super dzień z Tobą", mam nadzieję, że to nie za sprawą odwiedzin w McD (tam trafiamy 2-3 razy w roku) ;)
No to teraz czas już na jesienne dekoracje...
Z bukietowej hortensji zrobiłam wianek, zawisł w miejscu gdzie przez lato wisiała drewniana tablica z napisem SEA.
 


Muszle, kamyki i patyki z nad morza pochowane.


Ich miejsce zajął mech, żołędzie, głóg...



Pojawiły się swetrowe dynie,


 w ramki wsadziłam liście.


Dynie szyłam po raz pierwszy. Czekam cały czas na białe dynie z ogrodu, zasadziłam je z nasion z dyni, którą kupiłam rok temu.  Na razie są kwiaty, więc na parapetach musiały pojawić się jakieś inne a, że miałam jeden sweter przeznaczony na recykling, to nadał się do tego idealnie.
 

Jeden rękaw podzielony na trzy części, to trzy różnej wielkości dynie w efekcie końcowym :)


Z pozostałej części swetra pozbawionego rękawów uszyłam swetrową poduchę.




Na stoliczku taca z mchem i świecami, to efekt inspiracji dekoracjami Kasi, które są przepiękne.
 


Wyciągnęłam również z pudeł moje samorobne, zeszłoroczne cottonki.


Ten fotel wędrował po domu, przed narodzinami najmłodszego synka stał w pokoju, który jest zarazem dziennym i sypialnią, potem powędrował do pokoju najstarszej córy, by w końcu znaleźć swoje miejsce w saloniku. Jego pokrowiec do tej pory miał kolor beżu, a tu już jest ubrany w prezent od córci :))) Teraz to ulubione miejsce do siedzenia wszystkich domowników.



Właśnie jesienią (zimą również ;))  to będzie mój ulubiony kącik czytelniczy.
 

Przy kominku drewno już przygotowane, więc zimno mi nie straszne. Nie ma dla mnie lepszego, domowego źródła energii niż kominek, żaden kaloryfer się nie umywa :)



W kuchni również jesienne dekoracje, do tej wykorzystałam pędy barwinka, liście jarmużu i dziką różę.




Hortensje obrodziły więc część mogłam pościnać.


Jeśli jesteśmy już w kuchni, to tu zawisł nareszcie przemalowany okap.
 


Nad półeczką zawisła moja kolejna mini tablica, a na niej umieściłam przepis na muffiny (bym ja i moje dziewczyny miały go pod ręką).



A to już jesienne zbiory:
ogrodowe :)
 

leśne :))



 

Suszę, marynuję, robię sos grzybowy (przepis dla chętnych poniżej).
 

Pikantny sos grzybowy:

1 kg grzybów leśnych
1/3 szkl. mąki
cebula
4 łyżki masła
 2 łyżki posiekanej natki pietruszki
sól, pieprz, ostra mielona papryka
2 liście laurowe
po 3 ziarenka pieprzu i ziela angielskiego
2,5 szkl. bulionu

Oczyszczone, umyte i osączone grzyby kroimy w plasterki, zasypujemy mąką, mieszamy i dusimy, aż puszczą sok. Cebulę siekamy, szklimy na maśle z natką, solą, pieprzem i papryką do smaku, liśćmi laurowymi, pieprzem w ziarnach i zielem angielskim; dokładamy do grzybów razem z podgrzanym bulionem, mieszamy, dusimy na małym ogniu, często mieszając, aż sos zgęstnieje. Przyprawiamy do smaku, dusimy jeszcze chwilę. Gorący sos przekładamy do wyparzonych słoików, zakręcamy, pasteryzujemy. Podajemy po podgrzaniu np. zaciągnięty kremówką.
 
A na zewnątrz kolejny wianek wita domowników i gości :)


Czy któraś z Was wie jak nazywa się ta roślina z długimi pędami? Rzadko kiedy nie wiem jak nazywają się rośliny, które mam w swoim ogrodzie...


Kwiaty białej dyni...nie mogę się doczekać jej owoców...


Wrzosy, dynie to nieodzowne akcenty jesieni...

Dojrzewają owoce goji.
 

Swoje kwitnienie powtarzają ostróżki i róże... 





Hortensje zmieniają kolor...  
 



Kwitną zimowity...


Tak, naprawdę mamy już jesień.
Dobrego tygodnia Wam życzę :)
Iwona